W
poprzedniej notce pisałam, że nie mam weny do robienia zdjęć. Otóż
wczoraj wieczorem wena przyszła do mnie niespodzianie. Pamiętacie
jeszcze notkę o swetrze wiosennym z zeszłego roku? Powstał! I jest
"noszalny"! Przyda się na jesień. Nosiłam go już z resztą wcześniej,
tylko ta wena...
No dobra. To teraz w kwestii swetra, który trochę żakietem będzie. Zdjęcie na człowieku, czyli na mnie.
Zdjęcie złe całkowicie, bo robione w lustrze i wieczorem.
Swetro-żakiet
robiłam z Limy Bergere de France na drutach 3,5 mm. Włóczka to
mieszanka wełny i alpaki. Troszeczkę podgryza, ale fajnie grzeje. Raczej
nie będę nosić go na gołe ciało, chociaż to podgryzanie nie przeszkadza
mi już, jak kiedyś. Prałam go w... pralce. Na program "pranie ręczne".
Przyznam, że z czystego lenistwa. Nawet troszkę się nie sfilcował. Ale
chyba nie będę tego powtarzać.
Samo
robienie swetra było eksperymentem: robiony od góry (prawie) całkowicie
bez użycia igły. Lamówki w rękawach są dorabiane w poprzek do otwartych
oczek. Podobnie u góry i na dole. Igła potrzeba była tylko do
połączenia oczek w rękawach, na dole swetra i do przyszycia guzików.
Kolor
jest... trudny do określenia. Nazywa się Neboulesse. Ma coś z jeansu,
szarości, ciut fioletu. Jak burzowe niebo. Rewelacyjne sprawdza się do
szarej spódnicy.
Na płasko wygląda nie tak ciekawie. Kolor prawie idealnie oddany. :)
A tu mój asystent, który wczoraj mi bardzo, bardzo pomagał :D
Pozdrawiam cieplutko :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz